
Z całą pewnością singlowy „Womanizer” jest najmocniejszym punktem płyty. Ostry, bezkompromisowy, z pazurem. Takiej Britney wszyscy wyczekiwaliśmy lata. Tytułowy „Circus” z łatwo wpadającą melodią także nie prezentuje się gorzej. „Shattered Glass”, mimo że przycięty na klubową modłę, nie drażni. Na całe szczęście oprócz piosenek tanecznych znalazło się trochę miejsca dla ballad, wśród których zdecydowanie wyróżnia się „Out From Under” oraz przyjemnie kołyszący „Blur”.
W czym tkwi tajemnica jakości płyty? Może w tym, że Spears nie zawierzyła tym, którym wierzą obecnie tysiące artystów (Timbaland, Kanye West, Pharrell Williams), a konsekwentnie poszła drogą, którą zarysowała już albumem „Blackout”. Nie zapuściła się w rejony mdłego R&B (zresztą gatunek ten zaczyna być tak dogłębnie eksploatowany przez popowe gwiazdki, że ciężko obecnie go określić), nie utonęła w nijakich beatach i żałośnie oczywistych melodiach.
Płyta „Circus” to przemiłe zaskoczenie sprezentowane przez Britney na koniec roku. I choć jest to album niezwykle wprost przebojowy, można polemizować, czy także najbardziej ambitny, czy głos Spears warty jest choćby złamanego grosza, a jej zachowanie stosowne... Pewnym jest natomiast, że oto dojrzała wokalistka wypuściła na światło dzienne swój najlepszy w karierze album.
Britney Spears
"Circus"
Jive, 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz